Jakby ktoś mnie spytał "Jak ci tam w Niemczech" to mogę odpowiedzieć, że... ciężko!
Tak mi to podsumowanie przyszło do głowy po poście Barbarelli, która tenże post zakończyła slowami: "Jestem gruba".....
A ja NIE JESTEM GRUBA, JA MAM ADIPOSITAS!
Prawda, że to słowo "adipositas" lepiej brzmi niż "gruba"?
Historia mojego "adipositas" rozpoczęła się około 50 lat temu, "winna" jest moja corka, ktora wkrotce konczy 50 lat (dżizas jaka stara!!!) i zwariowane hormony.
Wtedy nie badalo sie tarczycy, a wlasciwie nie badalo sie nic, na wszelkie nieprawidlowosci lekarz odpowiadal " No coz, jestes w ciazy, jak urodzisz to wszystko wroci do porzadku".
No coz, nie wrocilo, i tak sie turlałam kilkadziesiat lat.
Po kolejnym kompleksowym badaniu u lekarza, po stwierdzeniu następnych chorób, przeliczyliśmy moje BMI.
(BMI jest to wskaźnik masy ciała, porównujący wzrost z ciężarem delikwentki.
Wartość BMI jest pomocna w ocenie ryzyka wystąpienia chorób... i tu lista chorób....)
Hmmmm.... wyszło nieszczegolnie.... jak wyrok!:
"Twoje BMI wynosi 40,15
Takie BMI oznacza Adipositas stopnia 3.
Jest to najcięższa forma Adipositas.
Wysokie ryzyko następujących chorob: cukrzyca typu 2, choroba niedokrwienna serca, zawał, udar, rak.
Zalecamy zmniejszenie wagi pod opieką lekarza."
No super rada, tylko że ja przez 50 lat wypróbowałam milionpińcsetdwadziewińćset diet, także pod opieką lekarza, i nic mi to nie dało :(
Lekarz po podsumowaniu moich chorób zalecil ograniczyć słodkie napoje, ciasteczka i inne słodycze, alkohol, tłuste mieso, i więcej ruchu.
Nie przyjął do wiadomości, że poza ostatnim zaleceniem odnośnie ruchu, to cała resztę ja i tak już dawno wykluczyłam.
Dodał do tego dietę niskopurynową, antycukrzycową, tarczycową, przeciw wysokiemu ciśnieniu, antyzakrzepową, bezlaktozową, bezwęglanową i bugwico jeszcze,,,,
Podsumowując: dozwolona jest chyba tylko trawa z ogródka :))))
No bo co można jeść jak się wykluczy: pieczywo, ryz, kartofle, kapustne, mieso, wędliny, sery, mleko, jajka, sól, cukier....
Zaparłam się i postanowiłam podejść do sprawy naukowo.
Czas mam, spokój mam, kiedyś tam studiowałam żywienie, umiem czytać ze zrozumieniem, działania matematyczne potrafię stosowac.
Wydrukowałam sobie wszelkie możliwe tabele żywnościowe i zaczęłam prowadzić racjonalne żywienie, plus dziennik posiłków, plus dodatkowa dawka ruchu.
Ciężko jest..... waga stoi na stałe na blacie w kuchni, ważę i mierzę każdy używany składnik, wpisuję uczciwie do dziennika.
Postawiłam rowerek przed telewizorem i sumiennie kręcąc pedałami katuję się ogladaniem programu "Moje życie z 300kg".
Trzy razy w tygodniu oglądam godzinny program o zdrowym jedzeniu, poparty przykładami konkretnych osób chorujących na "moje" choroby.
Badanie całościowe u lekarza mam za miesiąc, ciekawa jestem, jakie będę miała wyniki.
A tu sobie wkleję kolejne dni jazdy na rowerku, ilość obrotów, czas krecenia i ilość spalonych kalorii. Na liczniku u góry jest ilość obrotów, na dole spalone kilokalorie.
Zaczęłam spokojnie, od godziny kręcenia:
Od drugiego dnia już na maksa :) dwie godziny kręcenia!
Żeby sobie ułatwić życie załadowałam na tablet dwa programy:
(App po lewej - YSAT Purinrechner - liczy mi kwas moczowy (puryny)
App po prawej - myFoodDoctor - jest dziennikiem liczącym "wszystko" oprócz puryn.
To jest sporo roboty, ważenie, wpisywanie, ale mam na bieżąco przegląd mojego spożycia:)
Dziennik mogę wysyłać do lekarza, który sprawdza i koryguje dietę.
Dzienny zapis wygląda tak:
Moje zapotrzebowanie kaloryczne dzienne wynosi ok. 2000 kilokalorii,
Maksymalna ilość kwasu moczowego 500mg dziennie (to jest ważne przy dnie moczanowej).
Staram się żeby moje posiłki dzienne były poniżej zaleconego pułapu, do tego rowerek, duuuuuzo płynów i jak będzie odpowiednia pogoda to dołożę spacerek z kijami.
Ufffff, ciężko było to wszystko opisać, ale jest!
A na dworze minus 5 stopni, słońce przygrzewa, jest szansa na bliską wiosnę, oby!!!
No to do następnego napisania :)