Jeszcze musze opisac perypetie z cudzym psem z moja Diana w tle i to juz chyba bedzie koniec psich opowiesci.
Pojechalam z moja corka i Diana na spacer za miasto.
Wazne: pojechalysmy Maluchem, czyli Fiacikiem, czyli autkiem mikro, gdzie psica zajmowala w calosci tylna kanape.
Spacer odbyty, my wszystkie trzy zmeczone, jedziemy do domu. Pomalutku, jak to ja :)
Widzimy, jakies dwadziescia metrow od drogi idzie przez pole, kulejac, sliczny collie.
O! Patrz! Jaki ladny! Ale kuleje! Pewnie komus uciekl.... szczere pole.... my w aucie... psa nie znamy... jedziemy dalej.
Kilometr przed nami ostry zakret, znany mi, wiec zwalniam....
Cale szczescie! Przed nami wrak osobowki i wgnieciony od przodu autobus!
Czolowka przy sporej predkosci, bo ten zakret jest z daleka niewidoczny i za wysoka skarpa.
Malucha na pobocze, wysiadamy, i pierwsze moje skojarzenie - ten pies musi byc z tego wypadku.
Pytamy ludzi z autobusu, co sie stalo, moze wiedza czy byl w wypadku jakis pies?
Nikt nic nie wie, nie widzial... nagle ktos mowi, ze chyba z tej rozbitej osobowki wypadl pies, ale nie jest pewien.
Pytam policjantow, co z pasazerami - powiedzieli tylko, ze dwie starsze osoby w ciezkim stanie zabrala karetka.
No to my zawracamy, jedzemy pare kilometrow..... jest pies, lezy na polu...
Zabralysmy Dianie obroze i smycz i podchodzimy ostroznie.
Pies nie ucieka..
Dal podejsc do siebie, zalozylysmy mu obroze i smycz i idziemy z nim do autka, myslac intensywnie, jak sie w dwie osoby i dwa psy zapakowac, przy czym nie jestesmy pewne reakcji Diany!
O dziwo, Diana zareagowala przyjaznie, wiec zostawilysmy ja z tylu, corka z obcym psem siadla na przednim siedzeniu i pojechalysmy do miasta, zostawiajac po drodze policji wiadomosc, ze zalazlysmy psa i zabieramy pod taki a taki adres.
Diane zostawilysmy w domu, a z psem do weterynarza, bo nie wiemy, czemu kuleje.
Lapa tylna zlamana.... w gips i do domu.
W domu problem - Diana ma cieczke, pies juz do niej startuje, wiec suka na pietro, na smycz, pies na dole, zamkniety w pokoju, moi rodzice pilnuja obu, rozdzielnie :)
A to wlasnie Tim, bohater historii :)
Bardzo przyjazny:
Co robic dalej???
Pojechalam do dyzurnego szpitala, pytam, czy tu przywiezli dwie osoby z wypadku...
- Tak, przywiezli...
- A jak sie czuja?
- A czy pani z rodziny?
- Nie.
- No to nie powiemy!
- Ale ja sie chcialam tylko ich spytac, czy nie wiezli w aucie psa........
O rany, ale sie od razu narobilo! Pies! Tak! Oni strasznie poszkodowani, ale od paru godzin placza i pytaja tylko o psa!!!
Prosimy, prosimy na gore! Najpierw do pani... potem do pana....
Oboje byli bardzo polamani, ale na wiadomosc o psie, ze caly, ze u nas, to prawie ze szczescia spiewali, a szpital razem z nimi! :)
Na drugi dzien przyjechala ich corka, zabrala psa i odetchnelismy, bo jednak dwa psy roznej plci w domu, psica z cieczka, pies w gipsie pchajacy sie do niej na schody... nie do przezycia!
Przez kilka lat, na wszystkie swieta dostawalismy kartki od.... Tima :)
====================================================================
Dziekuje, dziekuje, dziekuje za przemile komentarze, nie spodziewalam sie takiego oddzwieku!
A przeciez to, co zrobilysmy, to nie bylo nic takiego wielkiego :)