25 paź 2014

Czy ja mówię po niemiecku?

Czasem ktoś mnie zaskoczy tym pytaniem, na które w zasadzie powinnam odpowiedzieć, że owszem, mówię i to dość dobrze.

Ale dzisiaj przeczytałam pewną historyjkę po niemiecku i.... nie potrafię pewnego słowa powtórzyć! Mało tego, nie potrafię płynnie przeczytać!!!

Takie słówko:
Hottentottenstottertrottelmutterbeutelrattenlattengitterkofferattentäter 

A historyjka jest następująca:

Pewnego dnia, Hotentoci (Hottentotten) zatrzymują mordercę (Attentäter), oskarżonego o zabójstwo pewnej matki (Mutter) hotentockiej (Hottentottenmutter), która w dodatku jest matką miejscowego głupka i jąkały (Stottertrottel).
Taka matka po niemiecku zwie się Hottentottenstottertrottelmutter, zaś jej zabójca nazywa się Hottentottenstottertrottelmutterattentäter.
Policja schwytała mordercę i umieściła go prowizorycznie w kufrze na kangury (Beutelrattenlattengitterkoffer), lecz więźniowi udaje się uciec.
Rozpoczynają się poszukiwania.
Po chwili do wodza przybiega hotentocki wojownik krzycząc:
— Złapałem zabójcę! (Attentäter).
— Tak? Jakiego zabójcę? — pyta wódz.
Beutelrattenlattengitterkofferattentäter — odpowiada wojownik.
— Jak to? Tego zabójcę, który jest w klatce z plecionki, na kangury? — pyta hotentocki wódz.
— Tak — odpowiada tubylec — to jest ten Hottentottenstottertrottelmutterattentäter (zabójca hotentockiej matki głupka i jąkały).
— Aha! — rzecze wódz Hotentotów - trzeba było od razu mówić, że schwytałeś Hottentottenstottertrottelmutterbeutelrattenlattengitterkofferattentäter!

youtube pomaga to wymówić

Mówię czy nie mówię oto jest pytanie :)))))))

23 paź 2014

Moja Germania - u lekarza

Trochę chaotycznie ukazują się moje posty, ale czasu mi troszkę brak, żeby regularnie pisać...

Poprawię się w zimie, kiedy skończą się prace na dworze, ogród zaśnie snem zimowym - no przynajmniej mam taka nadzieje :)

Dzisiaj byłam u kardiologa.
Wysłała mnie do niego lekarka rodzinna, której coś się nie podobało w EKG, które mi zrobiła.
Dala mi skierowanie, wybrałam sobie ze spisu lekarzy takiego kardiologa, żeby było łatwo dojechać i zaparkować, zadzwoniłam, żeby ustalić termin wizyty.
Miła recepcjonistka zapytała czy wolę rano, czy po południu, i wyznaczyła termin za dwa miesiące.
Nie protestowałam, bo się nic specjalnego nie działo, mogłam poczekać.
Dziś się stawiłam w gabinecie, godzinę wcześniej, przyzwyczajona w Polsce, ze trzeba sobie zająć kolejkę i czekać.
Recepcjonistka zerknęła w tabelkę i stwierdziła, że przyszłam za wcześnie. No to ja się spytałam, jak ta głupia, czy jak przyjdę za godzinę, to od razu będę przyjęta? Recepcjonistka popatrzyła na mnie jak na ufoludka i odpowiedziała "oczywiście"!
No to połaziłam po sklepach, wypiłam kawę w barze i przyszłam za godzinę.
"Proszę zdjąć kurtkę i powiesić w szatni, i proszę przejść do pokoju nr.1"
Zdjęłam, powiesiłam, poszłam, a pani już tam czekała na mnie przy komputerze.
Szczegółowy wywiad, ksero dokumentów, jakie przyniosłam i "proszę poczekać na lekarza".
Tu cie mam! - pomyślałam, teraz sobie poczekam...
Ale nie, dwie minutki i już mnie lekarz prosił do gabinetu. Jeszcze raz wywiad ustny, analiza moich dokumentów, które miał już u siebie na monitorze, i "proszę na usg serca".
Pokój dalej, 15 minut trwało usg, wyszło że wszystko w porządku, czyli serce mam! Ulga :)
I znowu -"proszę poczekać w poczekalni". Znowu 5 minut czekania i zaproszenie na EKG wysiłkowe.
Tu mi dopiero inna pani dowaliła - na rowerek i w góry!!! Sądząc po moim braku tchu, w pocie czoła wygrywałam Wyścig Pokoju! Albo wjazd na Giewont :)
Troskliwie dopytywała się co chwile, czy mi nic nie jest? Nic mi nie było, pomijając to, że rowerek był obrzydliwie niewygodny (siodełko), obtarłam sobie to i owo, kierownica była za nisko, ale darowałam sobie uwagi, zważając na jednak bardzo szybką i miłą obsługę :)
W końcu stwierdziłam, że dalej nie jadę, mam dość! Pani pewnie pomyślała, ze zaraz zawału dostanę i wyłączyła narzędzie tortur.
No i od razu do gabinetu lekarza, który miał już znowu wszystko w komputerze.
Stwierdził, ze serce mam jak dzwon, nic mi nie jest i nie będzie (w najbliższej przyszłości), że mam schudnąć (coś takiego!, jak on tak mógł!), że mam się więcej ruszać (niech się sam rusza!) i że mam już na kontrole się nie pokazywać :)

No to podziękowałam pięknie i poszłam sobie.
Cala wizyta z szykanami trwała godzinę i 15 minut!

Zaznaczam, ze to nie była wizyta prywatna, tylko zwyczajna z kasy chorych (czyli po polsku na NFZ). Szok!

11 paź 2014

Uprzędziona biała owca i co dalej?

Ciąg dalszy przędzenia białej owcy (tu pisałam o początkach) (i tu też):


Uprzędłam 60 dkg, co oznacza, ze odpadło 50 procent brudu, słomy itd, itp :)

Wełenka wyszła całkiem przyzwoita, ale gryząca, co oznacza, że nadaje się na przykład na kamizelkę.
Biała kamizelka byłaby niepraktyczna, wiec zdecydowałam się użyć do niej dodatkowo wełny szarej (z owcy pomorskiej), ciemnoszarej (z owcy gotlandzkiej -tu pisałam-) no i powyższej białej.
Jak się już zdecydowałam na wzorek, to się okazało, że białej użyję najmniej!
No cóż, coś tam jeszcze później z reszty białej wymyślę :)

A początki kamizelki są takie:


Jak to ze slonecznikami bylo...

Wiosną kupiłam nasiona słoneczników, trzy rodzaje: ozdobne, zwykłe i giganty. Wsiałam w maju na grządkę nie przygotowaną, piaszczystą, po prostu na ugór :)
i długo czekałam na wykiełkowanie.
Wreszcie 9. czerwca ruszyły!
Po trzech tygodniach już było je dobrze widać...
Na początku sierpnia było już na co popatrzeć :)
 
A tu początek września:
 
Mierzenie dwumetrową miarką:
 Ze trzy metry chyba mają?

Już zaczynają zwieszać główki, co oznacza że niedługo dojrzeją i szykuje się niezły nalot sikorek! :)
Ciekawe, czy sąsiadka zza płota nie będzie miała pretensji, że śmieci lecą do jej ogródka :(

No i takie wyrosly!

Podobne posty

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...