4 lut 2013

Sweterek od góry

I znowu internet jest winny! Przeczytałam o sweterkach robionych od góry, nie zszywanych, to i ja chciałam spróbować, jak się taki robi.
"Robienie" trwało długo, prawie rok!

Zaczęłam w marcu 2012.

Kupiłam wełnę "skarpetkową" w czterech kolorach: białym, ciemno-szarym, szarym melanżowym, i fioletowym melanżowym.


Nabrałam masę oczek i zaczęłam - oczywiście, żeby sobie utrudnić, to we wzorki :)


Karczek miałam gotowy już w kwietniu...


A całość wczoraj! Czyli w lutym 2013.


Teraz leży "zblokowany". Blokuję pierwszy raz w życiu! Wcześniej, pomimo mojego dużego doświadczenia, nie miałam pojęcia, że coś takiego można robić :)

Mam nadzieje, że rozmiar będzie odpowiedni... zobaczymy jutro...

Kleopatra się narodziła :)

Napatrzyłam się jak to szyjące i drutujące blogowiczki pięknie upinają swoje dzieła na manekinach, no to i ja zapragnęłam też mieć takowego.
Szukałam i szukałam.... dzwoniłam, pisałam.... nic.... nic.... nic...
Ale nic mnie nie zniechęci :) grzebałam, szukałam, pisałam dalej i.... znalazłam!!!
Po wyczerpującym targowaniu kupiłam upatrzonego manekina.
Miał być oczywiście w moich (niemałych) rozmiarach :)

Zapłaciłam....

Czekałam na kuriera....

Przyjechał.....

Odpakowałam....

A mąż pyta: co to za mumia? :)  (rzeczywiście wyglądało to dziwnie, zapakowane w paski ochronne)

No i odpowiedziałam, że... Kleopatra :)

Po rozkręceniu śrub na maksa ma "prawie" moje rozmiary! Albo ja schudnę, albo muszę ją utuczyć :)

Szkielet wygląda tak:



Ale ubrana już nie straszy, no i nawet nie jest taka gruba....
Ubiorę ją jutro w sweterek, który się właśnie blokuje.


Kołowrotek

Taki oto sprzęcik znalazłam w pewnym miłym memu sercu sklepiku :)

Sklepik jest bogato zaopatrzony – można tam kupić używane odzienie, szmatki do patchworku, wełnę z odzysku, książki, sprzęty kuchenne, meble itd., itp., po prostu raj na ziemi! Oczywiście w cenach baaardzo przystępnych :)
No i przy okazji którejś tam „wizytacji” zobaczyłam taki właśnie kołowrotek.
Pochodziłam dookoła niego, pooglądałam (nie mając bladego pojęcia, czym to się je :), porobiłam zdjęcia i.... szybciutko napisałam do Kankanki prosząc o fachową poradę.
Kankanka, jak wiadomo jest skarbnicą wiedzy wszelakiej :)
Oczywiście nie zawiodła mnie, powiedziała co i jak, zachęciła, no i nabyłam sprzęcik, tylko dlatego, że był ładny, nie za drogi, no i kompletny.

Nie usiedziałam w domu spokojnie, zagrzebałam się w internet, obejrzałam wszystko, co możliwe na YT, przeczytałam strony prząśniczek i innych fanatyczek, w efekcie stwierdziłam, ze muszę zdobyć trochę czesanki :) Miałam z tym duży kłopot.... ale....
Zwiedziłam pobliskie sklepy i znalazłam tzw. wełnę do filcowania w 50 gramowych motkach.
Wełnę rozkręciłam, rozsnułam, czyli zrobiłam z niej czesankę i siadłam do kołowrotka!

Początek był taki:

Ale potem...
UPRZĘDŁAM kawałek!!! Wyszedł mi kawałek sznurka i kawałek ledwo skręconej, ale wyszedł :)
Uprzędziona przeze mnie jest ta dolna nitka )







Moje doświadczenia z kołowrotkiem są takie:
- jak naoliwiłam, to chodzi cichutko, tylko pedał klapie :)
- śruba do regulacji działa, ale nie wiem o co chodzi, bo jak poluźnię, to mi sznurek z koła spada :)

Rozumiem, że wełna wchodząca przez oczko do skrzydełka jest skręcana obrotami skrzydełka, a popuszczanie czesanki pozwala skręconej wełnie nawinąć się na szpulkę. Ale jak to razem zgrać, żeby równo szło, to już wyższa jazda...


Niestety na razie zajmuje mnie tzw. „proza życia”, to zostawiłam na razie kołowrotek w spokoju, pożyjemy, zobaczymy, bo nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała :)))
Normalną czesankę już kupiłam i czeka na następne próby.

Podobne posty

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...