Taki chlebek, najpiekniejszy na swiecie i najsmaczniejszy:
- upieczony na zakwasie, z mieszanej maki i w GARNKU.
Od razu daje przepis, bo jak sie na whatsapie pochwalilam, to kazdy chce tez :)
Niektore dodatki sa ze sklepu - zakwas (Sauerteig) i slod (Backmalz) - nie wiem, czy sa w Polsce i jak sie nazywaja?
Zakwas kupilam w woreczku w postaci mazi, a slod w proszku.
Przepis wzielam ze strony: https://goodlife.in-mind.de/topfbrot/
Chleb z garnka
Skladniki:
* 75g zakwasu (Sauerteig)
(na pierwsze wypieki kupilam gotowy w sklepie, na nastepne moze wyprodukuje sama, przepis jest w internetach)
* 325ml wody
* 100g maki zytniej
* 275g maki orkiszowej
* 100g maki pszennej typ 550
* 8g swiezych drozdzy
* 10g soli
* lyzeczka (herbaciana) miodu
* 2 lyzki (zupowe) slodu (Backmalz)
*GARNEK ZELIWNY Z POKRYWKA o srednicy min.25cm i wysokosci 10cm, z wypukla pokrywka
* spora miska do mieszania i rosniecia
* ruszt do chlodzenia chleba
- Wszystkie skladniki wyrobic mikserem (koncowki do wyrabiania) w misce przez 10 minut.
- Miske przykryc szczelnie folia i postawic w temperaturze pokojowej na 4 godziny.
- Miske wstawic do lodowki na 20 godzin.
- Miske wyjac z lodowki i postawic w temperaturze pokojowej na dwie godziny.
- Ciasto w misce podsypac naokolo troche maka i chwile wyrobic mikserem, pozaginac ciasto cztery razy do srodka i wylozyc na miske wylozona scierka obficie posypana maka. (tu w oryginalnym przepisie nalezy wyjac to ciasto na stolnice, podsypac maka i zlozyc pare razy, ja poszlam na latwizne, bo nie lubie wyrabiac reka)
- Miske postawic na dwie godziny w temperaturze pokojowej (ja posypalam z wierzchu jeszcze maka i przykrylam jeszcze druga scierka).
- Po 90 minutach od postawienia miski z ciastem, wstawic garnek z pokrywka do piekarnika i nagrzewac do 250 stopni (okolo pol godziny, zalezy od piekarnika - garnek musi miec temp.250 stopni).
- Ostroznie wyjac garnek i wrzucic do niego ciasto ze sciereczki, przykryc pokrywka i wstawic do piekarnika.
- Chleb piec w temp. 250 stopni przez 20 min, potem zmniejszyc temp. do 200 stopni i piec jeszcze 25 minut (czyli razem 45 minut). Nie zagladac do garnka!
- Wyjac garnek i wyjac chleb na ruszt przykryty sciereczka, do ostygniecia.
Powstrzymac sie od natychmastowego sprobowania, czy chleb smakuje, bo zabraknie go dla reszty rodziny!!!
Juz jak wczesniej pieklam ciasto drozdzowe to musialam znalezc sposob na jego rosniecie. W domu mamy temperature okolo 16 stopni, a ciasto wymaga 20-25 stopni do rosniecia.
Nabylam wiec droga kupna pojemnik styropianowy z pokrywa i wlozylam do niego poduszke elektryczna, nastawiona na poziom 2. Zadzialalo!
A wyglada to tak:
W czasie przygotowan uwiecznilam tez mikser:
i wyrosniete ciasto, ktore za chwile wrzuce brutalnie do goracego garnka:
A garnek mam taki:
kupiony za 3€ w sklepie "ze wszystkim" :)
Chleb wyszedl najpiekniejszy i najsmaczniejszy na swiecie:
"Gdy tylko człowiek staje się w czymś mistrzem, winien zostać uczniem w czymś innym" (Gerhard Hauptmann)
1 lis 2019
25 paź 2019
Zaspokoilam swoja chuc!
Ha! Fajny tytul wymyslilam, chodliwy, prawda?
Zaraz mi wzrosnie ogladalnosc :))))))
Ale o chuci, zaspokojonej, bedzie na koncu :)
A teraz: nie nadazam...
Oj dzieje sie u mnie, dzieje:
sprawa najwazniejsza to likwidacja 30 metrow zywoplotu z tui (tuj?)
Dlaczego?
Kupilismy dom z calym inwentarzem zywym i martwym, a ten zywy to wlasnie byl zywoplot.
Jak sama nazwa wskazuje - zywoplot jest zywy, czyli rosnie... w gore i wszerz :(
Juz te kilka lat temu byl olbrzymi, bo wlascicielka nie miala ani sily, ani pieniedzy na strzyzenie, a tuje trzeba strzyc kilka razy w roku, zeby je utrzymac w ryzach.
My zlecilismy jeden raz przyciecie firme specjalistycznej, ale bylo to wlasciwie ciecie kosmetyczne, natomiast zaplata za to byla kosmiczna :(
Przez trzy lata udawalismy, ze nie widzimy jak roslinki rosna, cieszac sie z zielonej sciany, ale ktoregos dnia musielismy przyciac galezie przy wejsciu, bo listonosz nie mogl dojsc do naszych drzwi (no dobra, przesadzam), w kazdym razie sekator poszedl w ruch, galezie sie przycielo i.... ogarnelo mnie przerazenie!
Caly zywoplot w srodku byl suchy, tylko koncowki galazek zielenialy, stwarzajac iluzje pieknej zieleni!!!
Moja wyobraznia natychmiast zaczela pracowac: uliczka waska, auta jezdza metr od zywoplotu... jedzie jakisidiota nalogowy palacz papierosow i bezmyslnie rzuca peta w nasz zywoplot!!!!
Zywoplot jest o dwa metry od domu i ma szerokosc ze trzy metry, wysoki 5-6m, i dlugosc 30 metrow...
A za plecami mamy stacje benzynowa :(
Decyzja zapadla: tniemy!
No i tak sie zabawiamy juz od miesiaca:
- tu widac polowke szerokosci zywizny, bo druga polowka jest po stronie sasiadow:
- obciete galezie ladujemy na przyczepe i wywozimy na wysypisko, czesc rozdrabniam na wiory na sciolke:
Wywiezlismy juz ze dwie tony, a to nawet nie polowa pracy :(
Kawalek kolo domu jest juz oczyszczony, plot sie robi i wyglada tak:
A praca wre, korzenie wredne:
nie ma rady, trzeba robic za Herkulesa:
Nie wiem, kiedy skonczymy, ale juz sie troche uspokoilam, bo najgorszy susz wyciety, kolo domu nie ma zagrozenia, a dalej... pozyjemy, zobaczymy :)
Na razie delektuje sie piekna jesienia.
========================
Temat zalegly:
Zespol Kalinka w ktorym spiewa moja corka (tu pisalam) (i tu tez pisalam) dorobil sie wreszcie profesjonalnej plyty reklamowej, a w tym skrocie jest co ogladac :)
W drugiej minucie filmiku (dokladnie 2:24) jest polski akcent, piosenka "Cyt, cyt" (w srodku moja corka), a zaraz potem taniec krakowiak:
==================
O szyciu tez musze krotko wspomniec:
nastepna kolezanka corki urodzila dziecko, wiec znowu szylysmy quilt dla dziewczynki.
Tym razem poszlysmy na latwizne :)
Wyciagnelam z przepastnej szafy szesc tulipanow uszytych przed chyba 10 laty. Wystarczylo wszyc paski poprzeczne i wzdluzne, podszyc ocieplinka i materialem od spodu i przepikowac.
Szybko nam poszlo, dziecko juz mozna cieplo owijac :)))
(duzy nam wyszedl, ale przeciez dzieci rosna :)))
====================
Oczywiscie nie moze zabraknac piesow, kamera nie nadazala!
==========================
Pogoda naprzemienna, raz cieplo, raz zimno, ale slonce uraczylo mnie znowu wielka tecza, stalam i sie wgapialam i pstrykalam zdjecia, i znowu sie zachwycalam:
Szkoda, ze nie mam lepszego aparatu, filtry by sie przydaly, ale i tak bylo pieknie :)
=============================
Tak bajdurze i bajdurze, a mialo byc o chuci, i to spelnionej! No to jest:
Tak, dobrze widzicie! To jest CIASTO, drozdzowe, z kruszonka, ktore wyglada, pachnie i smakuje dokladnie tak, jak ciasto drozdzowe mojej mamy.
I to JA go upieklam, wedlug tego samego przepisu, z ktorego piekla moja mama :)
Tak sie glupio chwale, bo ja NIGDY nie gotowalam i nie pieklam, nie przepadam za kuchnia i gotuje tylko dlatego, ze musze.
Teorie znam i to nawet dobrze, ale praktyki nie nabylam, no bo jak sie ma na stale w domu babcie i mame, to co ja tam moglam robic? Tylko do zagniatania ciasta mnie braly, bo mialam rece jak kowal!
A tu nagle, w moim podeszlym wieku, zaczelam tesknic za ciastem, drozdzowym, puszystym i pachnacym, z kruszonka!
Uzupelnilam wiedze w internecie i... dopiero za trzecim podejsciem udalo mi sie idealnie.
Jest takie dobre, ze... wlasciwie go juz nie ma :)))
Chuc zostala zaspokojona!
A jak juz wpadlam w ten szal kuchenny, to jeszcze sie odwazylam na pieczenie chleba z garnka.
Zapowiada sie ciekawie:
Ale o pieczeniu bedzie w nastepnym poscie :)
Do milego zobaczenia!
Zaraz mi wzrosnie ogladalnosc :))))))
Ale o chuci, zaspokojonej, bedzie na koncu :)
A teraz: nie nadazam...
Oj dzieje sie u mnie, dzieje:
sprawa najwazniejsza to likwidacja 30 metrow zywoplotu z tui (tuj?)
Dlaczego?
Kupilismy dom z calym inwentarzem zywym i martwym, a ten zywy to wlasnie byl zywoplot.
Jak sama nazwa wskazuje - zywoplot jest zywy, czyli rosnie... w gore i wszerz :(
Juz te kilka lat temu byl olbrzymi, bo wlascicielka nie miala ani sily, ani pieniedzy na strzyzenie, a tuje trzeba strzyc kilka razy w roku, zeby je utrzymac w ryzach.
My zlecilismy jeden raz przyciecie firme specjalistycznej, ale bylo to wlasciwie ciecie kosmetyczne, natomiast zaplata za to byla kosmiczna :(
Przez trzy lata udawalismy, ze nie widzimy jak roslinki rosna, cieszac sie z zielonej sciany, ale ktoregos dnia musielismy przyciac galezie przy wejsciu, bo listonosz nie mogl dojsc do naszych drzwi (no dobra, przesadzam), w kazdym razie sekator poszedl w ruch, galezie sie przycielo i.... ogarnelo mnie przerazenie!
Caly zywoplot w srodku byl suchy, tylko koncowki galazek zielenialy, stwarzajac iluzje pieknej zieleni!!!
Moja wyobraznia natychmiast zaczela pracowac: uliczka waska, auta jezdza metr od zywoplotu... jedzie jakis
Zywoplot jest o dwa metry od domu i ma szerokosc ze trzy metry, wysoki 5-6m, i dlugosc 30 metrow...
A za plecami mamy stacje benzynowa :(
Decyzja zapadla: tniemy!
- tu widac polowke szerokosci zywizny, bo druga polowka jest po stronie sasiadow:
- obciete galezie ladujemy na przyczepe i wywozimy na wysypisko, czesc rozdrabniam na wiory na sciolke:
Wywiezlismy juz ze dwie tony, a to nawet nie polowa pracy :(
Kawalek kolo domu jest juz oczyszczony, plot sie robi i wyglada tak:
A praca wre, korzenie wredne:
nie ma rady, trzeba robic za Herkulesa:
Nie wiem, kiedy skonczymy, ale juz sie troche uspokoilam, bo najgorszy susz wyciety, kolo domu nie ma zagrozenia, a dalej... pozyjemy, zobaczymy :)
Na razie delektuje sie piekna jesienia.
========================
Temat zalegly:
Zespol Kalinka w ktorym spiewa moja corka (tu pisalam) (i tu tez pisalam) dorobil sie wreszcie profesjonalnej plyty reklamowej, a w tym skrocie jest co ogladac :)
W drugiej minucie filmiku (dokladnie 2:24) jest polski akcent, piosenka "Cyt, cyt" (w srodku moja corka), a zaraz potem taniec krakowiak:
O szyciu tez musze krotko wspomniec:
nastepna kolezanka corki urodzila dziecko, wiec znowu szylysmy quilt dla dziewczynki.
Tym razem poszlysmy na latwizne :)
Wyciagnelam z przepastnej szafy szesc tulipanow uszytych przed chyba 10 laty. Wystarczylo wszyc paski poprzeczne i wzdluzne, podszyc ocieplinka i materialem od spodu i przepikowac.
Szybko nam poszlo, dziecko juz mozna cieplo owijac :)))
(duzy nam wyszedl, ale przeciez dzieci rosna :)))
====================
Oczywiscie nie moze zabraknac piesow, kamera nie nadazala!
Pogoda naprzemienna, raz cieplo, raz zimno, ale slonce uraczylo mnie znowu wielka tecza, stalam i sie wgapialam i pstrykalam zdjecia, i znowu sie zachwycalam:

Szkoda, ze nie mam lepszego aparatu, filtry by sie przydaly, ale i tak bylo pieknie :)
=============================
Tak bajdurze i bajdurze, a mialo byc o chuci, i to spelnionej! No to jest:
Tak, dobrze widzicie! To jest CIASTO, drozdzowe, z kruszonka, ktore wyglada, pachnie i smakuje dokladnie tak, jak ciasto drozdzowe mojej mamy.
I to JA go upieklam, wedlug tego samego przepisu, z ktorego piekla moja mama :)
Tak sie glupio chwale, bo ja NIGDY nie gotowalam i nie pieklam, nie przepadam za kuchnia i gotuje tylko dlatego, ze musze.
Teorie znam i to nawet dobrze, ale praktyki nie nabylam, no bo jak sie ma na stale w domu babcie i mame, to co ja tam moglam robic? Tylko do zagniatania ciasta mnie braly, bo mialam rece jak kowal!
A tu nagle, w moim podeszlym wieku, zaczelam tesknic za ciastem, drozdzowym, puszystym i pachnacym, z kruszonka!
Uzupelnilam wiedze w internecie i... dopiero za trzecim podejsciem udalo mi sie idealnie.
Jest takie dobre, ze... wlasciwie go juz nie ma :)))
Chuc zostala zaspokojona!
A jak juz wpadlam w ten szal kuchenny, to jeszcze sie odwazylam na pieczenie chleba z garnka.
Zapowiada sie ciekawie:
Ale o pieczeniu bedzie w nastepnym poscie :)
Do milego zobaczenia!
Etykiety:
chleb z garnka,
ciasto drozdzowe,
ogródek,
patchwork,
psy,
quilt,
zespol Kalinka,
zywoplot
22 sie 2019
Hurtowo o wszystkim
Im dalej w las tym wiecej drzew...
a u mnie - im jestem starsza tym mniej czasu na wszystko... :(
Myslalam, ze na emeryturze to se czlowiek odpocznie, polezy, poczyta... a tu figa!
Nie wiem jak, ale ciagle nie mam czasu!!
Dlatego na blogu zaczynam pisac raz, dwa razy w miesiacu, szybko, zapisujac co, gdzie, kiedy i dlaczego :)
Dzisiaj bedzie:
- o nowym rowerze
- o zjedzonym kosmicie
- o nowych uszytkach
Moj dotychczasowy rower stal sie dla mnie niebezpieczny, owszem byl lekki, nie za wysoki (26"), dobrze sie sprawowal, ale jak mi dwa razy wypadl z rak przy zsiadaniu, to stwierdzilam, ze musze sie z nim pozegnac :(
Juz wczesniej dowiedzialam sie o takim rowerze, ktory jest w roznych wariantach produkowany nieseryjnie dla osob starszych i czesciowo ograniczonych ruchowo.
Przelecialam szybko ogloszenia i znalazlam taki, uzywany, wzglednie tani, w odleglosci okolo 150 km. Umowilismy odbior, i na drugi dzien byl juz u mnie :)
Oto "Balance Van Raam":
Jego zalety:
- dopuszczony dla osob wazacych do 120 kg
- dopuszczalna waga bagazu 35 kg
- kola 24" (jest niski)
- 8 biegow - moge pod dlugie pagorki podjezdzac na pierwszym biegu (ok. 2 km/godz!)
- ergonomiczne uchwyty odciazajace nadgarstki
- kierownica do ustawienia na wysokosc i na kat nachylenia
- siedzisko dla szerokodupnych
- hamulec reczny i nozny
- i NAJWAZNIEJSZE: jak sie siedzi, to nogami sie mozna podeprzec, i pedaly sa wysuniete do przodu tak, ze nacisk na nie nie wymaga tyle sily, co w zwyklym rowerze.
Pewne wady, ktore sa dla mnie wazne, usuwa na biezaco Najglowniejszy:
- zamek na kluczyk przelozyl na tylne kolo, po to zeby na ramie z przodu zalozyc sprezyne ograniczajaca ruchy kierownicy. Jak jade na najnizszych biegach, to jade jak pijana, i jest to czasem niebezpieczne. Sprezyna ustabilizuje przednie kolo tak, ze bedzie jechac prosciej :)
- siodelko jednak zmieilam na to z poprzedniego rowerka, bo mi bardziej pasuje
- na bagaznik doszedl koszyk, no bo gdzies musze zakupy polozyc
- dojdzie jeszcze koszyk z przodu, ale dopiero jak bedzie zalozona sprezyna
No i po kolejnych udogodnieniach jezdze na probne jazdy - mam sciezke rowerowa malo uczeszczana, z pagorkami, jade nia 3 km i wracam (czyli razem 6 km), zajmuje mi to GODZINE! :)))
A po drodze robie przystanek i zrywam polne kwiatki:
Moj kosmiczny pomidorek pewnego dnia zaczal pekac, czyli nie chcial byc rozmnozony :(
Zerwalam go (nie krzyczal), i pokroilam.... i zjadlam.... bez wyrzutow sumienia :))))))))
Byl pyszny!!!
Inne pomidorki tez urosly i dojrzewaja:
a u mnie - im jestem starsza tym mniej czasu na wszystko... :(
Myslalam, ze na emeryturze to se czlowiek odpocznie, polezy, poczyta... a tu figa!
Nie wiem jak, ale ciagle nie mam czasu!!
Dlatego na blogu zaczynam pisac raz, dwa razy w miesiacu, szybko, zapisujac co, gdzie, kiedy i dlaczego :)
Dzisiaj bedzie:
- o nowym rowerze
- o zjedzonym kosmicie
- o nowych uszytkach
Moj dotychczasowy rower stal sie dla mnie niebezpieczny, owszem byl lekki, nie za wysoki (26"), dobrze sie sprawowal, ale jak mi dwa razy wypadl z rak przy zsiadaniu, to stwierdzilam, ze musze sie z nim pozegnac :(
Juz wczesniej dowiedzialam sie o takim rowerze, ktory jest w roznych wariantach produkowany nieseryjnie dla osob starszych i czesciowo ograniczonych ruchowo.
Przelecialam szybko ogloszenia i znalazlam taki, uzywany, wzglednie tani, w odleglosci okolo 150 km. Umowilismy odbior, i na drugi dzien byl juz u mnie :)
Oto "Balance Van Raam":
Jego zalety:
- dopuszczony dla osob wazacych do 120 kg
- dopuszczalna waga bagazu 35 kg
- kola 24" (jest niski)
- 8 biegow - moge pod dlugie pagorki podjezdzac na pierwszym biegu (ok. 2 km/godz!)
- ergonomiczne uchwyty odciazajace nadgarstki
- kierownica do ustawienia na wysokosc i na kat nachylenia
- siedzisko dla szerokodupnych
- hamulec reczny i nozny
- i NAJWAZNIEJSZE: jak sie siedzi, to nogami sie mozna podeprzec, i pedaly sa wysuniete do przodu tak, ze nacisk na nie nie wymaga tyle sily, co w zwyklym rowerze.
Pewne wady, ktore sa dla mnie wazne, usuwa na biezaco Najglowniejszy:
- zamek na kluczyk przelozyl na tylne kolo, po to zeby na ramie z przodu zalozyc sprezyne ograniczajaca ruchy kierownicy. Jak jade na najnizszych biegach, to jade jak pijana, i jest to czasem niebezpieczne. Sprezyna ustabilizuje przednie kolo tak, ze bedzie jechac prosciej :)
- siodelko jednak zmieilam na to z poprzedniego rowerka, bo mi bardziej pasuje
- na bagaznik doszedl koszyk, no bo gdzies musze zakupy polozyc
- dojdzie jeszcze koszyk z przodu, ale dopiero jak bedzie zalozona sprezyna
No i po kolejnych udogodnieniach jezdze na probne jazdy - mam sciezke rowerowa malo uczeszczana, z pagorkami, jade nia 3 km i wracam (czyli razem 6 km), zajmuje mi to GODZINE! :)))
A po drodze robie przystanek i zrywam polne kwiatki:
Moj kosmiczny pomidorek pewnego dnia zaczal pekac, czyli nie chcial byc rozmnozony :(
Byl pyszny!!!
Inne pomidorki tez urosly i dojrzewaja:
Dostalam od lekarza recepte na "elektrowstrzasy" :)
Nowy sprzecik (TENS), produkujacy impulsy elektryczne, ktore maja zniwelowac chroniczne bole.
Nie chce pasc sie tabletkami, wiec probuje, czy takie cos pomoze:
Sie przykleja elektrody i sie nastawia intensywnosc pradu. Na razie bez wiekszych efektow...
Sprzecik musial torebeczke dostac, bo przyjechal goly:
Torebeczka ma dwie kieszenie, na ksiazeczke i elektrody, na kabelek, i na sprzecik.
Lekka i poreczna :)
A poza tym to pogoda na szczescie "ogrodkowa", wiec lece kosic trawnik, zeby w weekend pieski mogly biegac po rownej trawce! :)))
Do nastepnego!
8 sie 2019
Kosmita i wyrzuty sumienia
W poprzednim poscie pokazalam moje pomidorki:
Na co odezwala sie Kalina:
Pomidor
na ostatnim zdjęciu to kosmita. Ma wklęsłe ucho, a z lewej strony widać
niemal idealny profil: łuk brwiowy, nos i usta :-)"
Chyba go nie zjesz, jak już dojrzeje, prawda? ;-) "
Dzisiaj poszlam z nim pogadac, co mysli o przerobieniu go na salatke...
Poczerwienial ze zlosci i nie chcial ze mna gadac....
Kalina!! Jak ja mam go teraz zjesc?????
Chyba zostawie na krzaku, a jak calkiem dojrzeje, to zbiore te ufoczki ze srodka i wsadze w ziemie, moze wyhoduje nastepna (lepsza) cywilizacje......
:)))))))))))))))
Chyba zostawie na krzaku, a jak calkiem dojrzeje, to zbiore te ufoczki ze srodka i wsadze w ziemie, moze wyhoduje nastepna (lepsza) cywilizacje......
:)))))))))))))))
A inne pomidorki spokojnie dojrzewaja, jutro pojda pod noz!
A co nowego?
Dostalam na pare dni dwoch wnukow (przyszywanych, bo to wnuki mojego Najglowniejszego), 8 i 13 lat. Bywali u nas juz kilkakrotnie, ale teraz byla dluzsza przerwa, bo wyprowadzili sie prawie pod polska granice, od nas ponad 500 km.
I musze stwierdzic, ze po pierwsze - ja sie juz nie nadaje do nianczenia dzieci, a po drugie - dzieci sa teraz jakies dziwne :)
Odnosnie punktu pierwszego: dwoje dodatkowych ludzi robi mi podwojna robote, dwa razy tyle zakupow, dluzsze stanie przy garach, wiecej zmywania, no i potem wielkie pranie i sprzatanie pokoju i lazienki. Przyjelam postawe, ze nie wchodze do ich pokoju, nie interesuje mnie, w co sie ubieraja i czy sie myja. Jestem za stara na takie zabawy :) Co tu ukrywac, meczy mnie to!
Odnosnie punktu drugiego: dzieci jako takie nie sprawiaja mi klopotu, bo najchetniej siedza w swoim pokoju i graja na playstation. Popatrzylam raz, co robia: buduja jakies domy i sklepy.
Wczesniej, jak przyjezdzali, to nie odstepowali dziadka na krok, ale teraz sie zmienilo, nic ich nie interesuje.
Pogadac z nimi nie ma o czym, jedza wybrane rzeczy, i tyle. Takie ufoludki sie zrobily :)
Nie wychodza poza dom i ogrod, nie maja wymagan, mowia dzien dobry i dobranoc i dziekuje. Wystarczy!
Moze sie jeszcze zmienia, a moze to tak normalnie jest?
-------------------------------------
Nadal sie nie wybieramy na urlop, no bo jak mam TAKIE pomidory opuscic?
Poza tym zaczynam znowu rundke po lekarzach.
Z rzeczy hardkorowych: przecielam sobie wpol opuszke lewego kciuka.
Poniewaz moj prawy kciuk jest calkiem niesprawny, to teraz mam DWA niesprawne, boli jak diabli!
A jak przecielam? Z glupoty! Otwieralam metalowa puszke, i pomimo, ze mam fajny otwieracz ktory nie kaleczy, to wzielam taki inny dings, z ciekawosci czy zadziala.... zadzialal.... bleeee....
Zuzywam mase rekawiczek gumowych, bo pare dni nie powinnam tego moczyc, nie moge grzebac w ogrodku, i nie moge sprzatac (piekna wymowka :)))
W tzw. miedzyczasie uszylam dla kolezanki rozowy kapelutek (bo ona kocha rozowy kolor!):
I nadal zachwycam sie moim agapantusem, jest cudny! :)))
I tym pieknym akcentem mowie: do nastepnego razu, pa :)))
28 lip 2019
Nie marudze... ale... upal...
Lipiec sie konczy, a ja....
Nie marudze ze upal, bo nie powinnam narzekac - nie musze juz chodzic do pracy, moge caly dzien przespac a w nocy rozrabiac (no na przyklad czytac :)
W domu da sie zyc, jak za cieplo to wlaczam wentylator, dookola domu zielono, duzo cienia, za wszystkimi oknami zielone drzewa i krzaki, oczy odpoczywaja...
Wiadomo susza, czyli malo co chce rosnac, trawa wysycha, zboze marne, kartofle nie rosna, wszyscy to wiedza. Tylko jak do tej wiadomosci pan w radio podal bardzo obrazowy wskaznik - ze susza siega do DWOCH METROW w glab ziemi - to mi sie sucho w gebie zrobilo :(
Przy takiej glebokosci wyschna nawet kilkuletnie drzewa, nie tylko te zasadzone w zeszlym roku, no i krzaki (obojetnie czy dzikie, czy szlachetne) szlag zaraz tez trafi, bo korzenie az tak dlugie nie sa, a poza tym prawdziwa woda jest jeszcze nizej!
I z ta wizja w oczach wstalam rano, wlaczylam pompe do wody ze studni i podlalam drzewo na ulicy, ktore ma dopiero jakies osiem lat. Drzewo juz ocienia troche nasz dom, a za pare lat powinno wyrosnac na tyle, zeby tez juz dach ocienic. Jezeli urosnie.... a jezeli zaczna nam wysychac studnie???
Naprawde to dobrze, ze juz jestem taka stara!
Po domu raczej sie snuje, niz chodze, mrozone pierogi i pyzy sa stalym daniem obiadowym, bo wymagaja tylko kilkuminutowego gotowania :)))
Moje szycie tez sie wlecze, bo pracownia na pietrze, pod skosnym dachem, ktory to dach jest minimalnie tylko izolowany (tak na odczep sie).
W pracowni jest jak w dobrze nagrzanym piekarniku :(
(a z wentylatorem, to jak w piekarniku z termoobiegiem...)
A stawianie wentylatora przy maszynie do szycia skutkuje fruwaniem materialow i strzepkow, mozna sie pylicy nabawic :)))
Ale cos tam uszylam, nastepne czesci do mojego gallo-romanskiego kafla:
kilka czerwonych serduszek - ma ich byc osiem, a pomiedzy czerwonymi (jak uszyje) beda zolte serduszka:
I na pewno nie chce jechac na zaden urlop! Bo gdzie mi bedzie tak dobrze jak w domu?
Na pamiatke wstawiam zdjecie termometru:
To nie byla najwyzsza temperatura, dwa dni wczesnej bylo 39,6 stopni C, ale nie sfotografowalam :(
A w domu bylo 29 stopni.....
Naszymi najwiekszymi przyjacielami sa.... wentylatory!
I tak w kolo Macieju caly lipiec....
A ja jestem zaprogramowana na 21 stopni dookola mnie, wiec nic dziwnego, ze tylko leze i ziajam.....
Robie porzadek z moim sprzetem elektronicznym, bo pierwszy moj szajsfon dogorywa, wiec kupilam nowy (nie mam abonamentow, nie dostaje "za darmo").
Nowy kupilam w Aldi, bo sprzety firmy Medion sprawuja sie wg nas najlepiej. Akumulatorki pracuja kilka lat - sprawdzilismy to juz na laptopach i tabletach.
Mam dwie karty SIM (polska i niemiecka), i pojemna karte do zdjec. Smartfon jest plaski i lekki i robi dobre zdjecia, czyli mam trzy w jednym :)))
Porownalam identyczne zdjecia robione tym smartfonem i aparatem, i roznica w jakosci jest niewielka. Moze wreszcie bede robic zdjecia "na wyjsciu", bo telefon z zasady zawsze biore, a aparatu ciagle zapominalam!
No i odpada wysysane tych zdjec z aparatu.
Pobawilam sie programem do przerabiania zdjec i wyszlo mi cos takiego (oryginal, kredki, olowek):
A w ogrodku:
- lataja nieliczne pszczoly i trzmiele (tu na jezowce):
- pomimo lanow lawendy i krzakow motylowca (budleja) widuje czasem jednego bielinka, a poza tym.... pustka :(
- nie wiedzialam co wsadzam do doniczki, okazalo sie byc topinamburem:
- 6 krzakow pomidorow, ktore przetrwaly zimna, mokra wiosne, ma piekne owoce. Przezyly tylko stare odmiany, ktore posadzilam w koncu maja:
Oczywiscie nie ma nic za darmo, wiec biegam dwa rzy dziennie z woda, nawoze, podwiazuje,
moze cos z tego zjemy?
Czekam na zmiane pogody, ale nie za gwaltowna, prosze! :))
Nie marudze ze upal, bo nie powinnam narzekac - nie musze juz chodzic do pracy, moge caly dzien przespac a w nocy rozrabiac (no na przyklad czytac :)
W domu da sie zyc, jak za cieplo to wlaczam wentylator, dookola domu zielono, duzo cienia, za wszystkimi oknami zielone drzewa i krzaki, oczy odpoczywaja...
Wiadomo susza, czyli malo co chce rosnac, trawa wysycha, zboze marne, kartofle nie rosna, wszyscy to wiedza. Tylko jak do tej wiadomosci pan w radio podal bardzo obrazowy wskaznik - ze susza siega do DWOCH METROW w glab ziemi - to mi sie sucho w gebie zrobilo :(
Przy takiej glebokosci wyschna nawet kilkuletnie drzewa, nie tylko te zasadzone w zeszlym roku, no i krzaki (obojetnie czy dzikie, czy szlachetne) szlag zaraz tez trafi, bo korzenie az tak dlugie nie sa, a poza tym prawdziwa woda jest jeszcze nizej!
I z ta wizja w oczach wstalam rano, wlaczylam pompe do wody ze studni i podlalam drzewo na ulicy, ktore ma dopiero jakies osiem lat. Drzewo juz ocienia troche nasz dom, a za pare lat powinno wyrosnac na tyle, zeby tez juz dach ocienic. Jezeli urosnie.... a jezeli zaczna nam wysychac studnie???
Naprawde to dobrze, ze juz jestem taka stara!
Po domu raczej sie snuje, niz chodze, mrozone pierogi i pyzy sa stalym daniem obiadowym, bo wymagaja tylko kilkuminutowego gotowania :)))
Moje szycie tez sie wlecze, bo pracownia na pietrze, pod skosnym dachem, ktory to dach jest minimalnie tylko izolowany (tak na odczep sie).
W pracowni jest jak w dobrze nagrzanym piekarniku :(
(a z wentylatorem, to jak w piekarniku z termoobiegiem...)
A stawianie wentylatora przy maszynie do szycia skutkuje fruwaniem materialow i strzepkow, mozna sie pylicy nabawic :)))
Ale cos tam uszylam, nastepne czesci do mojego gallo-romanskiego kafla:
kilka czerwonych serduszek - ma ich byc osiem, a pomiedzy czerwonymi (jak uszyje) beda zolte serduszka:
I na pewno nie chce jechac na zaden urlop! Bo gdzie mi bedzie tak dobrze jak w domu?
Na pamiatke wstawiam zdjecie termometru:
To nie byla najwyzsza temperatura, dwa dni wczesnej bylo 39,6 stopni C, ale nie sfotografowalam :(
A w domu bylo 29 stopni.....
Naszymi najwiekszymi przyjacielami sa.... wentylatory!
I tak w kolo Macieju caly lipiec....
A ja jestem zaprogramowana na 21 stopni dookola mnie, wiec nic dziwnego, ze tylko leze i ziajam.....
Robie porzadek z moim sprzetem elektronicznym, bo pierwszy moj szajsfon dogorywa, wiec kupilam nowy (nie mam abonamentow, nie dostaje "za darmo").
Nowy kupilam w Aldi, bo sprzety firmy Medion sprawuja sie wg nas najlepiej. Akumulatorki pracuja kilka lat - sprawdzilismy to juz na laptopach i tabletach.
Mam dwie karty SIM (polska i niemiecka), i pojemna karte do zdjec. Smartfon jest plaski i lekki i robi dobre zdjecia, czyli mam trzy w jednym :)))
Porownalam identyczne zdjecia robione tym smartfonem i aparatem, i roznica w jakosci jest niewielka. Moze wreszcie bede robic zdjecia "na wyjsciu", bo telefon z zasady zawsze biore, a aparatu ciagle zapominalam!
No i odpada wysysane tych zdjec z aparatu.
Pobawilam sie programem do przerabiania zdjec i wyszlo mi cos takiego (oryginal, kredki, olowek):
A w ogrodku:
- lataja nieliczne pszczoly i trzmiele (tu na jezowce):
- pomimo lanow lawendy i krzakow motylowca (budleja) widuje czasem jednego bielinka, a poza tym.... pustka :(
- nie wiedzialam co wsadzam do doniczki, okazalo sie byc topinamburem:
- 6 krzakow pomidorow, ktore przetrwaly zimna, mokra wiosne, ma piekne owoce. Przezyly tylko stare odmiany, ktore posadzilam w koncu maja:
Oczywiscie nie ma nic za darmo, wiec biegam dwa rzy dziennie z woda, nawoze, podwiazuje,
moze cos z tego zjemy?
Czekam na zmiane pogody, ale nie za gwaltowna, prosze! :))
Subskrybuj:
Posty (Atom)