O tak:
Zakupy konieczne potraktowalam po macoszemu, jadac przez Lidla wozkiem w tempie samochodu wyscigowego, i wrzucajac wszystko bez glebszych przemyslen: kartofle, chleb, maslo, ser, mleko, owoce...
A juz obiad to zgroza: jajka sadzone na szpinaku (z mrozonki), i kartofle! Ze npe wspomne o coca-coli do popicia, bo nawet herbaty nie chcialo mi sie przygotowac...
No zgroza po prostu!
Ale w ogrodku bylo tak milo, cieplo, siedzialam w cieniu, kolo mnie lazily kosy, a ja je podgladalam jak sie kapia w napredce zrobionym poildle (ze starej deski do prasowania, oparcia od starego fotela i duzej podstawki do doniczki) :)))
Wieczorkiem kladlam weza po pol godziny kolejno pod wiekszymi krzaczorami, glownie rododendronami i hortensjami, bo juz suchutko, oj, suchutko!!
A takie teraz mam kwiatki:
- jakies dziwne fioletowce
- piekna, szlachetna zolta roza ma juz kilkanascie kwiatow
- hortensja przygotowuje sie do wielkiego kwitnienia, na razie ma "guziczki"
- no i polskie poziomki dojrzewaja :)
Po tak mile spedzonym dniu wrocilam do domu o 22.00 - jeszcze nie bylo ciemno!