Na moje pierwsze próby przędzenia na kołowrotku powinno się spuścić zasłonę milczenia :)
Dla przypomnienia wyglądało to tak:
Nie mogłam zrozumieć co robię źle, dlaczego te nitki są takie grube...
Odstawiłam kołowrotek do kąta i niecierpliwie czekałam na początek lutego.
Dlaczego na początek lutego? Ponieważ w przestrzeni internetu znalazłam wiadomość, ze w pierwsza środę każdego miesiąca, w miejscowości odległej ode mnie o 3 km, spotykają się prządki i przędą!
Oraz ze zapraszają wszystkich zainteresowanych przędzeniem!
No to 5. lutego zapakowałam do auta kołowrotek i resztę mojej czesanki i ruszyłam w świat :)
Po paru minutach zaparkowałam przed stara stodołą: heimatverein-hauenhorst.spinngruppe, kołowrotek pod pachę i na pięterko!
Zostałam z miejsca przyjęta jak swoja, mistrz obejrzał mój kołowrotek i moje "dżdżownice", sięgnął do szafy i wyjął z niej swój kołowrotek z Nowej Zelandii - czyli Ashford kiwi:
Początkowo nitka była jeszcze glizdowata :) ale minuta po minucie..... wychodziło coraz cieniej i równiej:
Skręciłam nitkę podwójnie:
Wrzuciłam na druty i udziergałam pierwszą próbkę z mojej pierwszej, własnoręcznie uprzędzionej wełny! Wyszedł kocyk dla małego misia :)
Następna próba z szarej czesanki kupionej jeszcze na aledrogo:
Teraz mogę napisać, ze JUŻ UMIEM PRZĄŚĆ! :)